czwartek, 18 czerwca 2015

Życie i śmierć króla Jerzego

Król Jerzy III urodził się jako potomek bogatej i wpływowej rodziny. Miał więc duże szczęście jak na kota, bowiem w ciągu jego krótkiego życia nigdy jeszcze nie groziło mu niebezpieczeństwo. Jego świat przypominał ulubioną poduszkę z jego posłania, był miękki i idealnie dostosowany do wrażliwej skóry króla Jerzego.
Poranek dla króla nie oznaczał żadnej stałej pory. Zazwyczaj budził go wschód słońca, ale w niektóre zimowe dni Jerzy nie wstawał wcale, nad zmarznięte łapy przedkładając słodką drzemkę. Karmiony był kawałkami ludzkiego jedzenia, porcjami baleronów i salcesonów, a do picia dostawał tylko i wyłącznie hipoalergiczne mleko sojowe. Większość  czasu spędzał na przechadzaniu się po swojej posiadłości. Uwielbiał kłaść się na niedostępnych szczytach szafek i obserwować okolicę.
Król Jerzy szybko zorientował się, kto tak naprawdę jest w jego domu najważniejszy. Wiedział, że ci wielcy, powolni ludzie służą tylko do przynoszenia jedzenia i są mu poddańczo wierni. Jakież mogli mieć inne intencje, nadając mu tak władcze imię? Przez większość czasu nie wchodzili nawet w pole widzenia króla. Dopiero późnym wieczorem wracali i siadali, by wielbić swojego władcę. On z dobrej woli tolerował takie zachowania, chociaż osobiście uważał je za pozbawione szacunku. Wolał maniery bardziej zdystansowane i chłodne.
Czasem król Jerzy nudził się w swoim domu. Jego włości były zbyt czyste, żeby mógł znaleźć choć jedną mysz potrzebną do polowania, a jego ludzie nie mieli młodych. Od prozy życia ratowała go telewizja, której sposób włączania autorsko opracował. Wystarczyło usiąść ma czarnym pilocie, by móc cieszyć oczy widokiem kolorowych obrazków. Różne rzeczy tam opowiadali, nawet takie, które wydawały się Jerzemu snami na wpół ślepego kociaka. W większości mówiono o ludziach, co niezbyt bawiło króla. Co innego koty - nie podawano na ich temat zbyt wiele informacji, ale z dostępnych mu nagrań wynikało, że przejęły już nad ludźmi władzę w miejscu zwanym Internet. Ach, jak imponujące miały tam królestwo! To potwierdzało tylko poglądy Jerzego - kocia rasa potrzebowała już bardzo niewiele, aby zająć należne jej miejsce jako rządzący na Ziemi gatunek. 
Król był już dojrzałym kocurem i zdawał sobie sprawę z problemów nękających kocie społeczności. Słyszał o biedzie dachowców i marnym losie kotowatych w Chinach. Jak każdy porządny idealista wierzył jednak, że wszystkie te problemy są możliwe do rozwiązania. Wystarczy jedynie wyeliminować barbarzyńskie psy i przywrócić przez to światu harmonię, zatraconą już w czasach starożytnego Egiptu. Koty, organizmy górujące nad innymi sprytem i zwinnością, przeznaczone były od zawsze do kierowania tymi niezdarnymi ludźmi.
W końcu podjął decyzję, że zorganizuje ogólnokoci przewrót. Wiedzę militarną czerpał z filmów dokumentalnych o ponurych, wąsatych panach. Najpierw postanowił podporządkować sobie masy, a żeby to zrobić, udał się do miejsca spotkań wszystkich lokalnych kotów, znajdującego się na tyłach włoskiej restauracji.
Było tam zawsze wyjątkowo przyjemnie, ciepło i wygodnie. W dodatku specjalnością pizzerii Di Garibaldi była pepperoni z anchois, więc każdy zgłodniały kot mógł zjeść nieco jej resztek. Przychodziły tam zwierzęta młode i stare, domowe i dachowe, wszystkie te Mruczki i Gryzabelle. Powstało tam prawdziwe kocie Forum Romanum.
Jerzy III wkroczył do środka jak potomek imperatora. 
- Koty! - zwrócił się wprost do tłumu.
- Jak długo będziecie znosić dyshonor, jaki ściągają na was psy i ludzie? Jak długo jeszcze chcecie pozwalać na kalanie pamięci naszych wielkich przodków, wywodzących się wprost od bogini Bastet? Czy będziecie spokojnie patrzeć, jak wasze potomstwo umiera z głodu w podłych schroniskach? Zaprawdę, zwycięstwo jest bliskie. Wystarczy nam tylko sięgnąć, by przejąć władzę.
Wyglądał tak pięknie, młody kocur o lśniącej sierści, że nikt nie ośmielił się mu sprzeciwić. Stał niczym posąg zdobywcy na tle okrągłego księżyca, jak symbol kociej nadzieji, tak, że nawet najstarsze koty nie pamiętały czegoś podobnego.
Jakiś głos z głębi tłumu pisnął:
- Cóż więc nam radzisz, panie?
- Musimy uderzyć w samo serce psiej zarazy! Jest nas dziś wiele i jesteśmy chronieni przez noc. Przy odrobinie szczęścia droga do władzy nad ludźmi stanie przed nami otworem!
Koty zamruczały z zachwytu. Jerzy III miał za sobą prawie wszystkich. Tylko jeden osobnik mógł się z nim teraz mierzyć.
Na płot wszedł Puszuś, potężny pers i nieoficjalny zarządca tego terytorium. Lekko skinął łapą przedmówcy na znak szacunku, po czym rozpoczął przemowę:
- Wiem, że jego słowa brzmią słodko jak świeże mleko, ale czy naprawdę możemy tyle zaryzykować? Z całym szacunkiem, ale ten kocur brzmi jak najmłodszy z miotu! Nie wie, jakich kłopotów sprawia nam taki podrzędny gatunek jak myszy. Ostrzegam was, taka porywczość ściągnie na nas zgubę.
Jerzy III zjeżył gniewnie ogon i zamiauczał głośno. Tłum podążył za nim, a po chwili w całej okolicy słuchać było pisk kotów. Wszystkie opuściły swoją kryjówkę i podążyły za Jerzym wprost do legowiska psów.
Jerzego III nie dziwiło, że psy umiejscowiły swoją siedzibę w środku lasu. Nigdy nie były zbyt długowzroczne. Ale to, że wybrały wąski i głęboki rów, ograniczony rzeką z jednej strony zakrawało na głupotę. Wystarczyło jedynie zaatakować znienacka i wykorzystać ukształtowanie terenu.
Koty ruszyły bezszelestnie do przodu. Kiedy pierwszy psi zwiadowca podniósł swój łeb, było już za późno. Psy nie miały dokąd uciec, bo rów od przodu zamykały koty, a od tyłu zdradliwa i głęboka rzeka. Pułapka się udała.
Koty rozpoczęły zmasowany atak. Cięły wszystko, co nawinęło im się pod łapy, zręcznie raniąc pazurami psie pyski i brzuchy. Ich broń była niewielka, lecz zdradliwa, a liczebność przytłaczająca. Mimo lepszej budowy fizycznej psy ponosiły porażkę.
Jerzy III stał nad brzegiem rowu i obserwował bitwę. Efekt przekraczał jego wyobrażenia. Oto marzenia o wielkości stawały się prawdą.
Nagle na tyłach obozu psów powstał tumult. Dowództwo zrozumiało, że jest tylko jedna deska ratunku. Trzeba wezwać pomoc, przebywając rzekę. Wysłano najlżejszego i najmniejszego zwiadowcę. 
Bitwa zaostrzała się. Jerzy wysłał oddział w stronę rzeki, licząc, że uda im się powstrzymać psią ucieczkę.
Zwiadowca wyprostował się. Miał tylko jedną szansę. Wziął rozbieg, odbił się swoimi krótkimi łapkami od podłoża i skoczył. Wpadł do wody, miał jednak dość sprytu, by chwycić się wystającego korzenia i zniknąć po drugiej stronie.
Jerzy chciał jak najszybciej zakończyć rozgrywkę. Niewiele dzieliło koty od ostatecznego zwycięstwa, jeszcze tylko parę metrów do rzeki i psy nie będą miały szans.
Wtem od wejścia do tunelu na walczące koty ruszyła zgraja myszy. Król Jerzy III osłupiał, oto bowiem walił się jego plan. Szanse na zwycięstwo błyskawicznie zmalały. Myszy, chociaż małe, były szybkie i z łatwością powstrzymywały koty przed ucieczką. Psy znowu zaczęły napierać z prawej strony, zmuszając wojsko Jerzego do ściśnięcia się w środku. Koniec był bliski.
Król zachwiał się. Oto dokonywała się zagłada jego ludu. Ostre kły i małe ząbki, powoli, ale skutecznie rozrywały delikatne futerka. Koty wciąż próbowały się bronić, ale ich siły malały z każdą chwilą. Piach powoli nasiąkał krwią.
Jerzy III chciał ich przywołać, może wydać ostatni rozkaz, ale gdy zbliżył się do samej krawędzi, ziemia obsunęła się i Jerzy wpadł w sam środek rzezi.
Nie do końca wiadomo, co się z nim stało. Nigdy już nie wrócił do domu, to pewne, a jego ludzie ciężko to przeżyli. Podobno jego kości wciąż leżą przy rzece, pomieszane z całą resztą jego pobratymców na jednym wielkim kocim cmentarzu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz