wtorek, 30 czerwca 2015

Oczy w nią otwórz

Dzisiaj na chwilę powrócę do tematu poezji. Ostrzegam, jest to bardzo subiektywny punkt widzenia, bo poetka ze mnie żadna. Uważam jednak, że każdy może się czasem dobrym wierszem zachwycić, a jeżeli wyniknie z tego dłuższa fascynacja, to jeszcze lepiej dla autora i dla czytelnika.
Uwielbiam frazę Baczyńskiego. Jest melodyjna, ale oryginalna i ma sens. Baczyński nie tworzy sztucznych porównań, każdy jego opis nasuwa mi jakieś konkretne skojarzenie. To prawdziwa sztuka opisywania rzeczywistości, odwołując się do fantastyki, ale w jakiś dziwny sposób wciąż bliska codzienności. Kiedy uwzględniam młody wiek poety, mój podziw przemieszany z zazdrością jeszcze rośnie. Jak on zdążył wyrobić sobie warsztat w tak krótkim czasie?
Pewną odpowiedzią jest jego sytuacja rodzinna: ojciec Baczyńskiego sam był literatem, a matka zawsze wspierała go w rozwoju twórczym. Niemniej nie można wszystkiego przypisywać koneksjom, w dzisiejszym świecie także. Muszę tutaj uszanować pracowitość Baczyńskiego, który do swojej sztuki podszedł serio i kształtował talent poprzez pracę.


Mam dwa tomiki jego wierszy. Pierwszy to bardzo pomarańczowa i bardzo wojenna antologia, której czytanie szybko może doprowadzić do depresji. Sięgam więc do niej dosyć rzadko, kiedy czuję, że mam na to dość siły psychicznej. Drugi tomik jest niebieski i bardziej wszechstronny, bardziej go też lubię. Poniżej przedstawione wiersze pochodzą właśnie z drugiego tomiku.

Kołysanka

Nie bój się nocy - ona zamyka
drzewa lecące i ptasie tony
w niedostrzegalnych, mrocznych muzykach,
w przestrzeni kute - złote demony,
które fosforem sypiąc wśród blasku,
wznoszą się białe, modre, różowe,
wznoszą się w lejach żółtego piasku,
w chmurach rzeźbionych unoszą głowy.
Nie bój się nocy. Jej puchu strzegą
krople kosmosu, tabuny zwierząt;
oczy w nią otwórz, wtedy pod dłonią
uczujesz ptaki i ciche konie,
zrozumiesz kształty, które nieznane 
przez ciebie idą - tobą się staną.

Nie bój się nocy. To ja nią wiodę
ten strumień żywy przeobrażenia,
duchy świecące, zwierząt pochody,
które zaklinam kształtów imieniem.

Ułóż wezbrane oczy w kołysce, 
ciało na skrzydłach nocnych demonów,
wtedy przepłyniesz we mnie jak listek
opadły w ciepły tygrysi pomruk.

Czy widzieliście w wyobraźni te lecące demony? Ja tak i to właśnie lubię w tym wierszu - jego plastyczność. Ten utwór naprawdę spełnia funkcję kołysanki, może nie odgania okropieństw nocy, ale pokrzepia. Podmiot liryczny pociesza adresata, mówi mu, że co prawda dziwne kształty nie znikną, ale on będzie mógł adresata ochronić i dać mu spokojny sen.

Święty Franciszek

Nocą białą, gdy księżyc szybuje na chmurach jak gacek,
odpływają dęby zielone przez martwe wyręby widzeń.
Za polaną szeroką jak echo się zaczaj
i słuchaj słów miarowych nocy.
Przez kartofliska dymiące w zamglonym miesiącu
zobaczysz pochód świętego idący w takt wierzby:
fale królików leśnych, same w szeleście gorącym,
psy oniemiałe nocą i konie błyszczące.
A na kołyskach świerków
skowronki osiadające w ławice świergotów.
Zobaczysz oślizłość księżyca jak pnącze
i pochylone jelenie, które zbierają w oczy żywe złoto.
Zobaczysz
w rękach niesie ciszę pełną zieleni
i gaj pełen czerstwych gwiazd - jabłek,
noc uśpioną brzękiem rytmicznych szerszeni
i serce twoje odkryte księżycem.
Niedotykalny idzie pochód jak świ[ę]to codzienne.
Uważaj, żeby echa w kotlinach nie zbudzić.
To idzie świ[ę]ty w czerni przenosząc biel palców. -
- Niesie pokój ogromny lasów, zwierząt, ludzi.


Zauważyliście, jak bardzo Baczyński fascynował się naturą? Prawie w każdym utworze nawiązuje do zwierząt, a w "Świętym Franciszku" do najbardziej kochającego przyrodę świętego. Ten wiersz jest trochę bajkowy, jak każda chyba opowieść o pokoju. Taka właśnie jest atmosfera - ciepła noc, pochód wszystkich żywych stworzeń i marzenie o spokojnym istnieniu.



Sur le pont d'Avignon

Ten wiersz jest żyłką słoneczną na ścianie
jak fotografia wszystkich wiosen.
Kantyczki deszczu ci przyniosę -
wyblakłe nutki w nieba dzwon
jak wody wiatrem oddychanie.
Tańczą panowie niewidzialni
"na moście w Awinion".
Zielone, staroświeckie granie
jak anemiczne pączki ciszy.
Odetchnij drzewem, to usłyszysz
jak promień - naprężony ton,
jak na najcieńszej wiatru gamie
tańczą liściaste suknie panien
"na moście w Awinion".
W drzewach, w zielonych okien ramie
przez widma miast - srebrzysty gotyk.
Wirują ptaki płowozłote
jak lutnie, co uciekły z rąk.
W lasach zielonych - białe łanie
uchodzą w coraz cichszy taniec.
Tańczą panowie, tańczą panie
"na moście w Awinion".


Niestety, mój gust nie jest zbyt oryginalny. Mój ulubiony wiersz to, jak zwykle, ten najbardziej znany i drukowany we wszystkich podręcznikach. Po prostu widzę Baczyńskiego w białym szpitalnym pokoju, za oknem słońce prześwieca przez liście i promienie padają na przeciwległą ścianę, tworząc refleksy, żyłki. Uwielbiam ten klimat ciepłej wiosny, pogody lekkiego deszczu i wdzięku. To jeden z najlepszych znanych mi opisów. Po raz kolejny całość emanuje spokojem, którego w czasie pisania Baczyńskiemu musiało bardzo brakować.

***
Wprowadzam dziś nową kategorię bardzo krótkich form literackich - jętek jednostronicówek. Oto pierwsza z nich:


                                                                                  Paryż, 26.11. 1&55 r.
Najdroższa!
Po pierwsze, chciałbym jak najprędzej ponownie zapewnić Cię o nieskończonym podziwie, jakim Cię darzę. Kolejny raz przypominam, że Twoje oczy są dla mnie gwiazdami, myśli ewangelią, a słowa rozkazem. Dlatego gdybyś chciała choć raz mi odpowiedzieć, miałabyś we mnie najwierniejszego sługę i powiernika.
Nie chcesz, niestety. Mogę więc tylko przypominać sobie czasy, kiedy mogłem swobodnie na Ciebie patrzeć, bo jeszcze nie zajmowała mnie niby ogień miłość do Ciebie. Na początku myślałem, że to zwyczajna choroba, katastrofa jakich wiele. Cóż to za powszechne objawy  w znerwicowanym świecie, nie móc spać, pić, czy jeść, prawie codzienność. Dopiero później domyśliłem się prawdy i za wszelką cenę próbowałem się wyleczyć.
Przepraszam, że dręczyłem Cię swoim pismem i obecnością. Na swoją obronę mam tylko fakt, że nigdy nie skierowałem mego gniewu w Twoją stronę, a moja rozmowa z Tobą zawsze przypominała skromną modlitwę.
Wczoraj, po skończeniu pierwszej strofy tego listu, poczułem nagłą odrazę. Miałem już dosyć porównań sławiących Twe przymioty i apostrof ganiących bierność. Przyznaję zresztą, że wielokrotnie opisując Ciebie posiłkowałem się uczuciem i wyobraźnią, a w tamtym momencie nic mi już z tych dwóch rzeczy nie zostało. Przypomniałem sobie, że od dłuższego czasu nic innego oprócz Ciebie nie było tematem moich wierszy. Straciłem już sens, najdroższa, sens dalszego nachodzenia Ciebie jak przekonujący o własnej religii heretyk. Wiem już, że nigdy mi nie uwierzysz, po cóż więc moje starania? Wolę już chyba zająć się krzewieniem wiary innym. Nie martw się, nie rzucę się z mostu ani nie wysadzę w grobowcu. Zbyt cenię sobie własne życie. Nie zrobię nic strasznego, Ty tego pewnie nawet nie zauważysz, jak kawałek po kawałku, z premedytacją, zacznę zapominać. 
                                                                                   Nie winię Cię już za nic i życzę szczerze:
                                                                                                                             Bywaj zdrowa!
                                                                                                                                        Twój M.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz