***
Być blisko
Od
pierwszego dnia w szkole mój brat bardzo stara się dorosnąć. Dla mnie i innych
wciąż pozostaje dzieckiem i bardzo go to denerwuje.
- Jakie on
ma słodziutkie złote loczki! Aż chciałoby się go zjeść.- mówi fryzjerka, a on
natychmiast chce się obciąć na jeża.
Ma tysiąc
pomysłów na minutę. Trudno jest mi za nim nadążyć, zrozumieć, dlaczego krzyczy
z rozpaczy albo uśmiecha się porozumiewawczo. Kiedyś to wiedziałam.
- Nie
będziesz chodził na treningi w soboty- mówi tata- Nie dajemy rady wozić cię
dzień w dzień. Nam też się coś od życia należy!
- Ale tam
chodzą wszyscy. Naprawdę!
Mój brat ma
łzy w oczach. Strasznie się wszystkim przejmuje, jak zawsze zresztą. Chce być
silny i dzielny. Nie wie, że cały czas taki jest, tylko na swój sposób.
To jego
pierwszy rok w szkole. Do domu przychodzi rozbrykany, wygląda na to, że dobrze
tam sobie radzi. Chwali się, że najlepiej w klasie czyta, kopie i najbardziej
go wszyscy lubią. Ciekawią mnie jego koledzy. Może oni znają go lepiej i
wiedzą, dlaczego wciąż jest taki nerwowy?
Ostatnio
kłóci się ze wszystkimi. Na przykład teraz, z mamą, bo nie chce wracać do domu.
Cały czas wyzywa bez powodu. Mam wyrzuty sumienia, jak na niego patrzę. Tyle
czasu poświęcam na naukę. Może gdybym wcześniej zwróciła na niego uwagę, byłoby
inaczej?
W końcu mama
rzuca mi zrezygnowane spojrzenie.
- Mam zaraz
wizytę lekarską. Możesz wrócić z nim pociągiem, gdy tylko się uspokoi?
Kiwam głową.
I tak
siedzimy sobie na ławeczce przed Empikiem, mój brat i ja. Chyba jest mu już
lepiej. Przestaje płakać. Mruga tylko spuchniętymi powiekami.
- Pójdziesz
ze mną zobaczyć czerwoną lokomotywę?- pyta- Olek mówił, że jest niedaleko.
Podobno stara. Zabytek.
- Nie ma
mowy. O szóstej mamy ostatni pociąg i musimy zdążyć.
- Ale ja
muszę zobaczyć lokomotywę!
- Uspokój
się, możemy tam jeszcze wrócić…
Nagle wyrywa
mi się i biegnie przez ulicę. Dookoła są tłumy ludzi. Próbuję go dogonić, ale
co jakiś czas niknie w tłumie. Serce mi wali. Miałam być za niego
odpowiedzialna, a teraz co? Już widzę rozczarowaną minę mamy.
Nagle miga
mi jego jasna czupryna. Wbiega w skrót, w uliczkę narkomanów. Mój kolega tam
mieszka. Żadna z jego opowieści o okolicy nie kończy się dobrze.
- Michał!
Wracaj tu!
Cały czas oglądam
się we wszystkie strony. Na pierwszy rzut oka uliczka jest pusta, ale wcale
mnie to nie uspokaja. Dobrze, widzę go, chwilowo cały i zdrowy. Potykam się.
Dlaczego on musi trenować piłkę? Nie nadążam.
Jest już
przy samym dworcu. Obserwuję go uważnie. Gdzie on ma tę lokomotywę? Dokąd
biegnie? Wydaje się zdezorientowany. To moja szansa.
- Michał!
Chodź tu!
Nawet się
nie odwraca, tylko wchodzi na tory. O nie. O nie, nie, nie. Co teraz?
- Co ty
robisz, Michał? Wracaj tu! Zaraz coś cię przejedzie!
Podaję mu
rękę, w końcu szarpię, ale on ani drgnie.
- Nie mogę,
muszę zobaczyć lokomotywę!
- Jak
umrzesz, to nic już nie zobaczysz! Chodź tu, durniu!
Wygląda na
wstrząśniętego, ale chwyta mnie za rękę i spokojnie daje się zaprowadzić do
pociągu.
- Nie mam
pojęcia, co ci odbiło. No po prostu nie wiem! Jak wrócimy, dostaniesz karę na
wieczność! Osobiście o to zadbam.
Cisza.
- Olek
powiedział, że jak nie znajdę lokomotywy, to nie jestem gościem. Jego tata mu
pokazał. Jest maszynistą. Olek mówi na Sandrę heksa, a na Bartka kujon. A na
mnie będzie mówił dzidziuś, jeśli nie obejrzę lokomotywy.
Zrozumiałam.
- Nie
przejmuj się. Coś wymyślimy na tą podłą żmiję. On to dopiero dostanie karę!
Michał uśmiechnął
się.
- Ale
dorośli nie uciekają, pamiętaj- mówię.
- Dobrze.
Będę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz