niedziela, 21 czerwca 2015

Heksa

Kiedy Ratajowa umarła, panowały upały i ludzie topili się wręcz z gorąca. Na dzień przed pogrzebem trzeba było czuwać przy trumnie zmarłej, tak nakazywała tradycja, i nawet mimo poważnych obiekcji niektórych mieszkańców wsi postanowiono dochować obyczaju. 
Nieboszczka nie uchodziła za nazbyt lubianą w okolicy osobę. Nazywała się Helena Rataj i była samotną kobietą po osiemdziesiątce, toteż nikogo zbytnio nie zasmuciła jej śmierć. Oczywiście nie odczuwali z jej powodu żadnej radości. Po prostu była ona czymś bardziej spodziewanym niż szokującym, powtarzano sobie, że jako osoba starsza wiele już przeżyła, że nadszedł jej czas. Traktowano to raczej jako niewygodny, lecz naturalny porządek rzeczy.
Nie bez znaczenia była rola, jaką Ratajowa pełniła w społeczeństwie. W wieku, w którym większość ludzi raczej stabilizuje swoje życie i zaczyna poważnie troszczyć się o swoje zmartwychwstanie, ona uchodziła za heksę, albo inaczej wiedźmę. Po śmierci męża postanowiła bowiem dorobić sobie do skromnej emerytury i założyła własny, mały ezoteryczny biznesik. Wróżyła na odpustach, sprzedawała znicze oraz dewocjonalia, przepisywała ziołowe mieszanki na katar lub podagrę. Wykorzystywała wszystkie możliwe pomysły, byle tylko nie musieć prosić obcych o pieniądze albo co gorsza żebrać.
Być może zbyt wiele się o niej mówiło. Twarde dowody na jej groźną czarnoksięską działalność nie istniały. W XXI wieku nikt nie przyznałby się zresztą, że wierzy w fantastyczne plotki, jakie o niej opowiadają. Ludzie woleli się jednak nie narażać Ratajowej, ot tak, na wszelki wypadek. W końcu skoro tyle mówi się o przesądach, to coś w tym musi być - myśleli. Rozsądniej było uszanować takie drobne absurdy życia codziennego niż czuć potem na własnej skórze zemstę z zaświatów.
Na pewno wiadomo było, że Ratajowa zajmowała się medycyną naturalną i pochodziła z rodziny kręgarzy. Potrafiła w momencie tak nastawić człowiekowi kręgosłup, że wychodził krokiem o dziesięć lat młodszym. Zabierano do niej chorych w sytuacjach, kiedy lekarze mimo wielu badań wciąż nie mogli znaleźć właściwej diagnozy albo rodziny nie było stać na leczenie. Ratajowa pomagała, jak umiała, czasem się jej zresztą udawało. Na pewno wizyta u niej nigdy nikomu nie zaszkodziła, bo stroniła od niebezpiecznych metod, ufając tylko najbardziej tradycyjnym sposobom, ziółkom i naparom z miodem.
Nikt jednak nie wiedział, czy nie używała swojej wiedzy do czegoś jeszcze. Czasem odwiedzały ją młode dziewczyny, mówiąc, że chcą, żeby im powróżyła z kart. Ale kto je tam wie, po co miałoby się im wróżb zachciewać, poszły raczej pozałatwiać jakieś swoje małe nieczyste sprawy. Mąż przyjaciółki heksy, Kowalikowej, zatruł się w zeszłym roku grzybami i zmarł. Było powszechnie wiadomo, że bił żonę, czemu więc Helena nie miałaby pomóc koleżance i dosypać mu czegoś do zupy? Oczywiście, żadnych na to dowodów nie było, ale pozostawały podejrzenia. Szczególnie szkolna katechetka nie była Ratajowej przychylna. Nie podobało jej się, że heksa demoralizuje uczniów, dając im miniaturowe talizmany - łapacze snów. Swoją obecnością podważała sens jej lekcji religii, a że katechetka traktowała swoją pracę bardzo poważnie, głośno zakazała podopiecznym zawierania kontaktów z wiedźmą.
Tym właśnie zainteresowała Antka. Chociaż był z niego jeszcze chłopiec, uwielbiał wprost historie o duchach i strachach. Nic więc dziwnego, że obecność prawdziwej czarownicy w jego otoczeniu wydała mu się spełnieniem marzeń. Od początku postanowił zbadać sprawę w naukowy sposób. Prawie całe lato poświęcił na obserwację i zbieranie informacji, ale mimo wielkich starań, nie udało mu się znaleźć żadnego dowodu na prawdziwość plotek. Zdobył jej plan dnia, historię internetową, akta jej narodzin i zgonu jej męża. Przejrzał też raport na temat śmierci Kowalika i odkrył, że w czasie tego wydarzenia nie było jej nawet w mieście. W końcu zaczął ją szpiegować, zaglądają przez lornetkę w okna jej domu i nic. Pod koniec lata musiał stwierdzić, że mimo najbardziej dokładnych poszukiwań nie znalazł żadnego rzetelnego dowodu na jej magiczne zdolności i z bólem serca uznał, że Helena Rataj to tylko najzwyklejsza w świecie starsza pani.
Umarła w ostatnim tygodniu sierpnia, kiedy jeszcze pogoda całkiem się nie zepsuła i polskie lasy przypominały bengalskie dżungle. Nie miała żadnych spadkobierców, więc zadecydowano, że za pieniądze po niej zakupiony zostanie porządny nagrobek i zorganizowana stypa. Najpierw należało jednak zorganizować w jej domu czuwanie. Na stole postawiono trumnę z drobnym, pomarszczonym ciałem zmarłej, a dookoła przyniesiono wszystkie dostępne krzesła i ławy.
Antek także postanowił pójść, czując, że musi doprowadzić badania do końca. Poza tym polubił nawet tą dziwaczną, ale zaradną kobietę. Jego mama zareagowała najpierw sporym zdziwieniem, ale jeżeli naprawdę tego chciał, wolała go nie zatrzymywać. Nawet rozczuliła ją nieco ta sytuacja i doszła do wniosku, że jej syn musi być bardzo wrażliwym człowiekiem.
Kiedy Antek wszedł do domu Ratajowej, zauważył, że prawie wszystkie miejsca są puste. Dostrzegł tylko księdza, daleką kuzynkę zmarłej i zapłakaną Kowalikową. Usiadł przy trumnie, nie mając pojęcia, co ma powiedzieć. Słyszał tylko ciężkie westchnięcia i lamenty przyjaciółki, która po śmierci męża straciła właśnie drugą najważniejszą dla niej osobę na świecie. Było ciemno, gorąco i duszno, Antkowi powieki zaczęły zamykać się same, próbował nie zasnąć, ale po prostu nie dawał rady.
Obudził się o świcie. Kowalikową wciąż chlipała w kącie, a słońce padało właśnie na wątłą twarz zmarłej. Antek poczuł gniew, bo nie widział jeszcze tak wyludnionego pogrzebu. Czym sobie na to Ratajowa zasłużyła? Co takiego zrobiła  tym głupim ludziom, że nie chciało im się nawet na chwilę pofatygować i może podziękować jej za pomoc?
Za życia heksa była zbyt tajemnicza i potencjalnie groźna, żeby ktoś mógł zdobyć się na brak szacunku wobec niej. Sama broniła w ten sposób swojej pozycji, zapewniła sobie spokój i niezależność. Ale teraz, kiedy naprawdę nie była im już w stanie nic zrobić, zlekceważyli ją prawie wszyscy. Antek miał tego dość, według niego Ratajowa zasłużyła na to, by móc ostatni raz pokazać okolicy swoją siłę, nawet jeśli ktoś miałby jej w tym dopomóc. 
Chłopiec pomagał nieść trumnę, ani na chwilę nie odrywając od niej ręki. Towarzystwo żałobników powiększyło się jeszcze o wójta, który skorzystał z okazji by przedstawić swoją mowę. Wcale nie krępowało go występowanie przed małą publicznością. Wychwalał nieboszczkę pod niebiosa i powtarzał, jak bardzo władze doceniają jej wkład w życie wsi. Opowiadał właśnie o jego postrzeganiu znachorskiego talentu Ratajowej, kiedy nagle zauważył, że coś w trumnie się rusza. Zamrugał szybko. Nie, nie przewidziało mu się chyba - ręka nieboszczki na chwilę podniosła się do góry, jakby machając na to wszystko ręką i sugerując, że to z jego strony zbytek łaski.
Antek wiedział, że pomysł z żyłką będzie najlepszy, bo najprostszy. Wystarczyło przywiązać linkę do nadgarstka zmarłej i pociągnąć w kluczowym momencie, a potem szybko się oddalić. Najtrudniejszym punktem było przebywanie cały czas blisko trumny, ale nawet to dało się przeskoczyć.
Wójt szybko skończył przemówienie i wyszedł, wymawiając się ważną gminną naradą. Kowalikowa nic nie zauważyła, była zbyt zatopiona we własnej rozpaczy. Kuzynka wyglądała, jakby miała tam za chwilę zasnąć, a ksiądz poważnie przyglądał się nieboszczce, zastanawiając się, czy powinien wezwać egzorcystę. W końcu jednak zrezygnował, nie chcąc, by Ratajową pochowano w atmosferze skandalu. Sprawdził jej puls, oddech i odruchy. Była martwa, mógł więc kontynuować.
Teraz Antek musiał tylko czekać na efekty. Wójt szybko rozgłosił wśród ludzi, że duch Ratajowej ma się bardzo dobrze i może im jeszcze przysporzyć sporo problemów. To trochę zaniepokoiło mieszkańców, bo kto wie, do czego taka zjawa jest zdolna, szczególnie, jeśli nie dostała odpowiedniego pogrzebu.
Po obiedzie Antek wrócił na cmentarz i zastał świeży grób cały obsypany kwiatami. Wystraszeni mieszkańcy szybko przyjechali z wiązankami i zniczami, mając nadzieję, że nie ściągną na siebie gniewu heksy. Teraz wszystko wyglądało jak należy, nawet całkiem wesoło - wielka góra kwiatów i klęczący przed nią w słońcu chłopiec. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz