piątek, 12 czerwca 2015

Kot, który obejrzał film o Leninie

Dobry wieczór, porozmawiamy sobie dzisiaj o panie Konwickim. Być może ludzie młodszego pokolenia nie są do końca zaznajomieni z jego twórczością, więc przypomnimy, że zrobił on 6 filmów i o wiele więcej książek. Najczęściej słyszy się o "Małej apokalipsie", o "Ostatnim dniu lata" czy "Lawie". Pan Konwicki ma nadzieję, że drgniecie na dźwięk któregoś z tych tytułów, ale nie za dużą. Nie chce się wydawać nieskromny.  

Zdjęcie marzeń: monochromatyczne, tajemnicze, z papierosem w zębach.

Historia życia pana Konwickiego jest zawiła, ale smakowita. Pochodzi z okolic Wilna, z wielokulturowej i mistycznej Litwy. W czasie wojny konspirował w AK i przyznaje, że wabiły ich tam nie tylko patriotyczne uniesienia, ale też te zwyczajne. Łączniczki to były piękne dziewczęta.

Mówi, że po wojnie skończył polonistykę i jakoś się przy tym zakręcił. Że wydał pięć książek w podziemiu, ale niezbyt się teraz o nich pamięta. Żeby jakoś przeżyć w świecie cenzury, wstąpił do partii. Mówi, że dobrze było robić filmy, kiedy koniunktura słabła, bo pozwalano na więcej. Bardzo ważna była intuicja, powtarza.

Pan Konwicki mówi naprawdę ciekawie tak o pisaniu, jak i o filmach. Mówi, że film to rzecz bardzo odpowiedzialna, bo jako reżyser jest się odpowiedzialnym za całą ekipę, a książka to sprawa prywatna. Martwi go, że teraz cała Polska pisze, maluje i kręci filmy, a mało kto czyta. Zachwyca anegdotkami z planu. Wyjaśnia, jak się robiło kino, gdy brakowało wszystkiego. Jego filmy są o Polsce, Litwie, wojnie, człowieku i końcu świata. Całkiem niezła lista tematów. Potakujemy. 

Mówi o relacjach z ludźmi i kotem Iwanem. Nie jest łatwo, szczególnie gdy ma się żyć 95 lat jak on. Jego żona umarła rok temu. Oświadcza, że nigdy nie powiedział jej, że ją kocha. Że nie lubił demonstrowaniu uczuć i okazywał je inaczej. Jej udało się z nim pożegnać, kiedy poprawiał jej po raz kolejny poduszki czy coś przynosił, bo nie mogła już wstać.

Nie ma co się panem Konwickim bulwersować. On ma jeszcze wartości z innego świata. Wychował się gdzie indziej. Woli być dystyngowany i staromodny. Popiera bicie dzieci w ramach dyscypliny, bo jemu to kiedyś pomogło.

Żyje rozmowami z przyjaciółmi. Ich strumień nie ustawał i nadal nie ustaje. Kiedy razem z Dygatem kolejny raz konwersowali przez telefon na podsłuchu, głos w słuchawce powiedział " Panowie, już dosyć". Nawet tajne służby nie dały rady.

Miał kota Iwana, kupionego właściwie dla córek, ale opiekował się nim Konwicki. Dobrze się rozumieli. To chyba też nie był zwyczajny kot.

" Muszę tu przytoczyć fakt bardzo zdumiewający, o którym do dziś myślę. Jednym filmem się zachwycił. Siadł na stole i przez godzinę czterdzieści minut nie oderwał wzroku od ekranu. Miesiącami zastanawialiśmy się z żoną, co to znaczy, bo film był radziecki, o młodym Leninie. Dlaczego go zachwycił? Tłumaczyliśmy sobie, że może dlatego, że sam nazywa się Iwan, może poczuł jakieś związki, fluidy."

Pan Konwicki uważa siebie za człowieka o gorącej głowie i chłodnym sercu, jakkolwiek by to nie brzmiało. Po zastanowieniu stwierdza, że tacy ludzie też są w końcu potrzebni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz