sobota, 27 czerwca 2015

FMA albo opowieść o braterstwie

Na początku pragnę Wam podziękować za wszystkie komentarze i zachęcić do nowych dyskusji, bo to właśnie one pomagają blogowi się rozwijać. Konstruktywna krytyka zawsze się przyda. Jestem młodą autorką i rozumiem, że mój styl ma swoje niedoskonałości. Moim głównym celem jest rozwój własnych umiejętności, a Wasze opinie bardzo się przy tym przydają.
Ponadto przepraszam za zmiany czcionki w niektórych postach. Pojawiają się, kiedy piszę na urządzeniach mobilnych. Pracujemy nad ich usunięciem, ale czasem nie mam dostępu do komputera i muszę korzystać z aplikacji, co rodzi ryzyko pojawienia się kolejnych błędów.
Koniec ogłoszeń parafialnych! Dziękuję za uwagę!
***
Jestem raczej czytelnikiem sceptycznym niż sentymentalnym. Łatwo dostrzegam w tekście braki logiczne, rzadziej wybaczam autorom niedopracowane morały. Generalnie lubię podchodzić do lektury z dystansem. Surowy ze mnie krytyk, ale nie oznacza to jednak, że nie można stopić mojego stalowego serca i to właśnie udało się zrobić pani Arakawie.
"Fullmetal Alchemist" był jedną z pierwszych przeczytanych przeze mnie mang. Na początku przejawiałam umiarkowane zaciekawienie serią. Pamiętam, że sam powrót do stylistyki komiksowej trochę mnie rozczulił, bo czytać nauczyłam się na "Gigantach" i "Garfieldzie". Dałam więc FMA kredyt zaufania, licząc, że nawet jeśli treść okaże się kulawa, przyjemność sprawią mi same sentymentalne wspominki. Rzeczywistość wielokrotnie przekroczyła moje oczekiwania.
Fabuła może wydawać się bardzo niejasna na pierwszy rzut oka, ale mistrzyni Arakawa cały czas trzyma wszystkie wątki w garści, udaje jej się nawet zrobić fundamentalny zwrot akcji w samym środku historii. Nie posiadam się z podziwu wobec takiego twistu, cały czas zresztą nie wiem, jak się jej to udało.
Na początku poznajemy dwóch braci, Edwarda i Alphonse'a Elric. Wiodą sobie oni spokojne życie w sielskim Liesenburgu pod opieką troskliwej matki. Wkrótce ich opiekunka umiera na bliżej nieznaną chorobę, a chłopców przygarnia sąsiadka Pinako Rockbell. Bracia, nie mogąc pogodzić się ze stratą, decydują się na niebezpieczne działanie. Planują mianowicie za pomocą alchemii sprowadzić mamę z powrotem do świata żywych. Niestety, rezultaty eksperymentu są przerażające.
Misja się nie udaje, a zgodnie z obowiązującą zasadą równoważnej wymiany Edward płaci za próbę oddaniem własnej nogi, a Alphonse całego ciała. Kiedy Ed uświadamia sobie, co stało się z jego jedynym krewnym, nie bacząc na nic dokonuje powtórnej transmutacji. W zamian za duszę młodszego brata, od tamtego dnia przywiązaną do zbroi, oddaje prawą rękę. Mimo traumatycznych przeżyć i własnej niepełnosprawności, bracia poprzysięgają sobie za wszelką cenę naprawić popełniony błąd. Jedynym artefaktem, który może im to umożliwić jest Kamień Filozoficzny. Aby go zdobyć, Ed zostaje najmłodszym stanowym alchemikiem w historii. Ze względu na mechaniczne protezy i trudny charakter zyskuje pseudonim Stalowego Alchemika.
Skomplikowane? Owszem, ale w czasie czytania okazuje się perfekcyjnie logiczne.
Z moim stosunkiem do tej serii jest trochę jak z miłością. Mogę mnożyć w nieskończoność superlatywy, ale tak naprawdę nie wiem, dlaczego to właśnie ona zadziałała na mnie w określony sposób. Najzwyczajniej w świecie poczułam chemię. Po raz pierwszy w życiu mogłam zostać fanatyczną fanką. Być może mój wewnętrzny otaku zareagował na przewijający się przez serię motyw braterstwa, który od zawsze pozostawał bliski mojemu sercu. Mogła to być też kwestia sposobu przedstawienia alchemii w utworze albo naprawdę wielu naprawdę epickich postaci. Nie wiem - wiem tylko, że najpierw przez tydzień nie mogłam się odkleić od szarych pasków na ekraniku mojego telefonu, tak, że szczęście mierzyłam dostępem do WiFi. Potem, kiedy już doszłam do samiutkiego końca, poczułam ulgę na jakąś godzinę i doznałam syndromu opuszczonego gniazda. Opening drugiego anime wywoływał u mnie natychmiastowy płacz, chociaż nawet nie za bardzo go lubiłam, no ale był o FMA. Wielokrotnie czytałam swoje ulubione rozdziały, mając nadzieję, że to jednak nie koniec i gdzieś został jeszcze jakiś świeży dodatek. Miałam nawet pomysł na fanfika, a przecież zwykle nie mogę nawet znieść przerabiania przez kogoś moich ukochanych historii.
To było coś nadzwyczajnego. Nie jestem pewna, czy uda mi kiedyś poczuć to samo, ale cieszę się, że chociaż raz w życiu zaznałam czegoś takiego.
Uwielbiam wymowę tej serii, nawet, jeśli pod koniec staje się nieco patetyczna - mi to pasuje. Można tam znaleźć wiele fascynujących figur o całkowicie odmiennych osobowościach. Dodatkowym atutem jest brak stereotypizacji bohaterów. Dość powiedzieć, że jedną z najniebezpieczniejszych osób w całym uniwersum jest "zwykła gospodyni domowa", Izumi Curtis. Mieszkańcy Amestris często dopuszczają się nieprawości, ale zwykle robią to w imię szeroko przez siebie pojętego dobra. Chociaż się mylą, przejawiają pragnienie poprawy własnych błędów. To bardzo pokrzepiające i trocgę przywraca wiarę w ludzi. Postacie przejawiają raczej problemy z komunikacją niż z moralnością, pomijając psychopatę Crimsona i tą żałosną gnidę Shou Tuckera
Mówi się, że każdy ma tam swojego ulubionego bohatera, a dla mnie to na pewno Alphonse Elric. Na pierwszy rzut oka jest dzieciakiem złamanym przez życie, wiecznie pozostającym w cieniu swojego ekstrawertycznego brata. Gdy jednak przyjrzy się chłopcom i ich skomplikowanej relacji, trudno powiedzieć, kto tu właściwie kim się opiekuje. Al musi często pilnować, żeby Ed nie zrobił czegoś nierozsądnego i nie naraził się na niebezpieczeństwo. Dobrze go wtedy rozumiem, bo mam młodsze rodzeństwo i czasem pełnię podobną funkcję. Al to człowiek dużo rozsądniejszy od Stalowego, odznaczający się wysoką inteligencją emocjonalną i pełen wiary w ludzkość. Nawet przez chwilę nie wini Edzia za to, co się stało, czuje się raczej przytłoczony jego poświęceniem i stara się w jakiś sposób mu zrewanżować. Oczywiście, ma też swoje momenty słabości, ale codziennie pokazuje, że jest czymś więcej niż tylko samotną, zgnębioną duszą.
Właśnie dlatego przeżyłam potężne zauroczenie starą zbroją o nienaturalnie piskliwym głosie. Pod koniec błagałam tylko los, żeby bracia przetrwali i nie złamali sobie nawzajem żywotów heroicznym poświęceniem. Arakawa zlitowała się nade mną, a nawet zrobiła z Ala najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego można narysować za pomocą kilku kresek.
Szkoda tylko, że jego głos w anime pozostał tak samo irytujący. W mojej głowie brzmiał zupełnie inaczej!
Edzio to postać bardziej skomplikowana. Nie tak łatwo było mi ją polubić, chociaż szanowałam jej intelekt, odwagę i poświęcenie. Czasami jednak wyskakiwał z czymś tak szczeniackim lub nieodpowiedzialnym, że nie mogłam go dłużej wytrzymać. Okropnie z niego niekonsekwentny człowiek, w normalnym życiu raczej byśmy się nie zaprzyjaźnili, ale muszę oddać hołd jego determinacji. Czasem płakać mi się chciało, gdy patrzyłam na jego cierpienie i zdesperowanie. Razem z Alem tworzyli najwspanialszy związek w dziejach, udowadniając, że czasem miłość braterska przebija romantyczną. Dzielę też z Edziem upodobanie do czerwonego koloru. Przysięgam, rzeczywiście czyni człowieka silniejszym!
Naprawdę lubię sposób, w jaki Arakawa opisała alchemię. Wyszedł z niej ciekawy miks magii ze steampunkiem. Autorka wprowadziła zresztą dodatkowy element podnoszący opowieść na wyższy poziom - zasadę równoważnej wymiany. Czułam w tym analogię do zasady zachowania energii, tak naprawdę oznaczającej, że nie można dostać nic za darmo. I chociaż pod koniec bracia kwestionują jej sens, równoważna wymiana była wątkiem prowokującym wiele ciekawych przemyśleń i czyniącym fantastyczne Amestris o wiele prawdziwszym.
Na uwagę zasługuje też przygotowanie autorki do pisania. Przed rozpoczęciem serii Arakawa czytała książki alchemiczne, spotykała się z ofiarami wojennym i byłymi członkami yakuzy. Nadzwyczajny research jak na współczesnego twórcę.
Polecam Wam szczerze FMA. Mimo pewnych niedociągnięć uważam ten utwór za jeden z ważniejszych w moim życiu. Nie mogę sprawić, żebyście przeżyli to samo co ja, mam jednak nadzieję, że i Wam lektura tej mangi da coś ważnego. Myślę, że naprawdę chciałabym napisać właśnie taką książkę, a to chyba największy komplement, na jaki mnie stać.
A oto kilka artów znalezionych przez Justynę:













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz